Złoty pociąg
W okolicach pewnego miasta na dolnym Śląsku, pod koniec II wojny światowej Niemcy powadzili intensywne prace budowalne. Drążono tunele o nieznanym przeznaczeniu. Całość prac wykonywali więźniowie dowożeni z pobliskiego obozu koncentracyjnego. Pewnego razu na plac budowy pod osłoną nocy przyjechały ciężarówki, z których do tuneli wniesiono tajemnicze skrzynie. Następnie odpalono ładunki wybuchowe i zasypano tunele ze skrzyniami. Potem Niemcy z przyrodzoną sobie skrupulatnością wymordowali wszystkich więźniów pracujących na budowie. Skoro wszystkich, to skąd o tym wiadomo? Ponieważ oczywiście w sposób cudowny ocalał jeden z więźniów, aby przekazać nam tę fascynującą historię. Po wojnie pojawiły się osoby zainteresowane tajemniczymi skrzyniami. Spotkał je okrutny los: jeden wpadł głową naprzód do komina, innemu z wizytą zwaliła się teściowa, a trzeci zaprzestał poszukiwań po telefonie od kogoś mówiącego z ewidentnie faszystowskim akcentem.
Wariant drugi tych opowieści mówi o pociągu, który gdzieś wjeżdża, a następnie wjazd jest zasypywany.
Jakie to miasto?
A co za różnica?
Każde.
Mam wrażenie, że każde śląskie miasto może poszczycić się taką legendą, w której powtarzają się stałe elementy: skrzynie, maskowanie, mordowanie świadków, cudownie ocalony lub obserwujący z ukrycia świadek oraz próby zastraszenia poszukiwaczy. Piękne legendy miejskie, rozpalające wyobraźnię, ale zapewne niewiele mające wspólnego z rzeczywistością.
Tak jak legendy o białej damie, która koniecznie musi straszyć na każdym zamku lub tajemniczym podziemnym przejściu, łączącym zamek z najbliższym kościołem, a czasami burdelem.
Oczywiście nikt nie zwraca uwagi na podstawową niedorzeczność tych opowieści z krypty: gdyby faktycznie ukrywano skarby z zamiarem ich późniejszego odzyskania, to sposób ich wydobycia powinien być w miarę prosty, a nie wiązać się z koniecznością wydobycia setek ton skały lub prowadzenia innego przedsięwzięcia o skali trudności równej wydobyciu Titanica.
Ale nic to. Cała Polska i znaczna część świata (łącznie z żydowską diasporą) żyje „złotym pociągiem”, o którym wiadomo tylko tyle, że być może istnieje i być może coś w nim jest. Tylko naprawdę dziwne jest, że nikt go do tej pory nie znalazł. W końcu podstawową cechą pociągów jest jazda po torach. A torów nie kładzie się na gołej ziemi: potrzebne są nasypy, podsypki i inne przygotowania, żeby pociąg mógł – nawet tylko jednorazowo – po nich przejechać. Nie jest łatwo ukryć taki „ślepy tor”.
Ale nic to: rozsiądźmy się wygodnie i pomyślmy, jakie skarby mogą być w „złotym pociągu”. Może nawet jest w nim nienaruszona butelka sznapsa? Na zdrowie!
Nebelwerfer